środa, 6 lipca 2016

1. Podobno mieliśmy przetrwać wszystko.

W środku nocy we wszystkich domach w wiosce Little Hangleton panowały egipskie ciemności. Mieszkańcy słodko sobie spali w krainie snów, będąc niczego nieświadomymi. Latarnie rzucały blade światło, oświetlając drogi i uliczki.
Postać w czarnej pelerynie stała na środku głównej ulicy. W lewej ręce trzymała zawiniątko okalane czarnym materiałem, a w lewej połyskiwała czarodziejska różdżka — jedno machnięcie i wszystkie latarnie zgasły. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że za jego oknem może grasować ktoś niebezpieczny, każdy czuł się bezpiecznie w swoim cichym zakątku.
Tajemnicza postać nie zawracała sobie głowy mieszkańcami wioski, otulała swoje nieduże zawiniątko do piersi, jakby było dzieckiem. „Dom Riddle'ów” stał tam gdzie zawsze i był opuszczony i zmizerniały jak zawsze.
— Alohomora! — Drzwi pod wpływem zaklęcia ustąpiły, postać wspięła się po schodach na samą górę, aż dotarła do pokoju na końcu korytarza.
Na ścianach widniały jeszcze resztki tapety, w kątach zalęgły się pajęczyny i pleśń. Pod oknem stało stare spróchniałe biurko, obdarty fotel przed kominkiem i podarty dywan. Postać zdjęła kaptur ze swej głowy, blond loki spłynęły kobiecie do pasa.
Zawiniątko umieściła w fotelu, odkrywając buzię ów czegoś i uklękła, pochylając pokornie głowę.
— Panie. Dotarliśmy bezpiecznie i niezauważenie tu, gdzie sobie życzyłeś.
Lord Voldemort — ledwo żywy i słaby, zakaszlał przeraźliwie. Głos miał szorstki i ochrypły.
— Dziękuję, Victorio, żeś mnie tu sprowadziła... Zasługujesz na swoitą nagrodę, otrzymasz ją... gdy znów obejmę władzę.
— Tak jest, mój panie.
— Czy Nagini przybyła tu za nami?
— Tak, zwiedza dom.
Jako iż w budynku było dosyć chłodno, Victoria wstała i machnęła różdżką w stronę kominka, gdzie zapłoną ogień.
— Nie zapomnij jej wydoić... — Blondynka kiwnęła głową na znak, że rozumie. — Musimy tu pozostać przez jakiś czas, w tym domu jesteśmy bezpieczni. Wszyscy myślą, że jest nawiedzony... — Z ust czarnoksiężnika wydobył się rechot, co w prawdzie było śmiechem. — Nikt nam nie będzie przeszkadzał, niedługo zjawi się tu reszta moich popleczników... tym razem nam się uda...
Victoria obróciła się w stronę Lorda Voldemorta, który w swojej obecnej postaci przypominał zniekształcone dziecko, fakt, był odrażający, jednak kobieta pozostanie wierna swojemu władcy jako najprawdziwsza śmierciożerczyni.
— Czy jest coś, czego jeszcze sobie życzysz, mój panie? — spytała.
— Chciałbym, żebyś spotkała się z Valentinem i omówiła z nim to, o czym wcześniej rozmawialiśmy.
Victoria pierw udała się na poszukiwania Nagini, aby niczym bezbronne dzieciątko nakarmić Czarnego Pana.

Pamella grzebała w swoim śniadaniu widelcem i mimo odczuwalnego głodu nie zamierzała go zjeść. Ciągle towarzyszył jej stres związany z rozwodem rodziców i zawód na matce, ponieważ to ona zostawiła swoją córkę i męża. Z ojcem miała niedługo się przenieść do Anglii, gdzie dostał obiecującą pracę w ministerstwie magii — tym razem wreszcie mieli zamieszkać gdzieś na stałe.
Joseph Lincoln jest wczesnoemerytowanym zawodnikiem quidditcha i ze względu na swój zawód rodzina była zmuszana do ciągłego zmieniania miejsca zamieszkania. Przynajmniej przez pierwsze dziesięć lat życia Pamelli, potem Joseph uległ poważnej kontuzji nogi i obecnie poruszał się lekko kulejąc. Lincolnowie zamieszali „na stałe” w Bułgarii, gdzie ich córka została przyjęcia do Durmstrangu. Tamtejsza surowa dyscyplina, mordercze treningi fizyczne, a także niezapomniane lekcje magii... w tym czarnej magii... zaowocowały silnym charakterem Pam i charakterystycznym dla niej chłodem, który odczuwał... każdy.
Obecnie jednak ze względu na szopkę rodziców, Pamella przeprowadza się z ojcem do Anglii, a co z tym idzie — zmieni szkołę, od września ma rozpocząć naukę w Hogwarcie. Świetnie, nie była z tego zadowolona.
Wpatrując się w rozpruty omlet, brunetka usłyszała nieregularne kroki w korytarzu.
— Omlet dla ciebie leży jeszcze na patelni — mruknęła, nie podnosząc wzroku, nie witając się nawet. Wciąż była lekko obrażona za pomysł o przeprowadzce.
Mężczyzna miał lekko posiwiałe włosy do uszu, od prawego ucha do prawego kącika ust ciągnęła się blizna — pamiątka po pewnym wypadku, o którym Joseph nie chciał nawet pamiętać. Ciało miał całkiem smukłe, przed otyłością ratowała go fatalna kuchnia Rity Lincoln, jego już byłej żony. Odkąd odeszła gotowaniem zajęła się oczywiście Pam.
Pan Lincoln rzucił lekko gazetę na stół, usadowił się na krześle opierając się łokciami i patrząc na swą córkę. Zastanawiał się, co ma właściwie jej powiedzieć. Miała czternaście lat, mimo jej sprytu i inteligencji nie była w stanie zrozumieć ciężkiej sytuacji rodziców.
— Pamello, tak będzie lepiej.
— Dla kogo? — Ciemnowłosa wreszcie obdarzyła ojca spojrzeniem, co prawda lodowatym, ale jednak.
Joseph westchnął, ciążyło mu bardzo, że jego córka nie próbuje go zrozumieć.
— Wiesz, że zaproponowano mi pracę w departamencie Magicznych Gier i sportów, obiecująca posada w urzędzie w Siedzibie Głównej Brytyjskiej i Irlandzkiej Ligi Quidditcha zapewni nam jeszcze lepsze życie niż dotychczas.
Rodzina Lincolnów nie wiodła bogatego życia, jednak nie narzekali także na brak pieniędzy. Nie musieli niczego sobie odmawiać, starczało im na najpotrzebniejsze potrzeby.
— Będę musiała zmienić szkołę, nadrobić trzy lata nauki, zostawię moich przyjaciół i chłopaka, tylko dlatego, że dostałeś pracę w Londynie?
Joseph westchnął wyraźnie poirytowany.
— Pam. — Jego głos przybrał twardą powagę. — Wiem, że to będzie dla ciebie trudne. Nie jesteś pępkiem świata, wiele osób zmienia szkołę w śródku nauki i sobie radzą. Nie zachowuj się jak dziecko!
Dziewczyna wpatrywała się w ojca z szokiem wyrytym na twarzy. Nie spodziewała się takiego wybuchu z jego strony.
— Nie mógłbyś się teleportować? — ciągnęła.
— Mógłbym, ale tak będzie wygodniej i łatwiej. I dopóki jesteś pod moją opieką, będziesz się mnie słuchać. — Mężczyzna wstał z krzesła. — Przypominam, że jutro o jedenastej mamy samolot. Mam nadzieję, że spakowałaś wszystkie swoje rzeczy?
Opuścił kuchnię kierując się do swojego gabinetu. Pam złożyła ręce na piersiach i nie kończąc śniadania, poszła do swojego pokoju. Mała sówka Pamelli — Lori, latała zadowolona po pokoju i nie zamierzała się zatrzymać. Dziewczyna spostrzegła kopertę leżącą na biurku, była zaadresowana do niej zielonym atramentem. Schowała przesyłkę do swojej torby, nie chcąc pogarszać swojego nastroju, oczywiście Hogwart spodziewał się nowej uczennicy.
Pam westchnęła i wtedy na parapecie usiadł puchacz w odcieniu czekolady, w dziobie trzymał kopertę.
Sowa Kenneth'a wprawiła Pamellę w przygnębienie; do tej pory nie poinformowała swojego chłopaka, że wyjeżdża, nie potrafiła tego zrobić.
— Cóż, kiedyś trzeba się przełamać.
Rozdarła kopertę, wyjmując z niej kawałek pergaminu.

Cześć Pam, może zechciałabyś spotkać się ze mną dziś przy naszym mostku o dwunastej? Wyślij mi odpowiedź przez Ellrona.
Kenneth

Pam nabazgrała odpowiedź i po chwili Ellron wracał do swojego właściciela.

Szli wzdłuż brzegu rzeki stykając się ramionami. Żadne z nich nie zabrało głosu; Kenneth wyczuwał, że jest coś, o czym musieli porozmawiać i nie chciał popędzać Pam, która nie wiedziała od czego zacząć. Jakby tego nie ujęła i tak wyjdzie źle.
Kenneth był wysokim i muskularnym chłopakiem, nieco chamskim i podłym, lecz jak się go lepiej poznało, to dało ujrzeć wiele pozytywnych cech, które w sobie skrywał. Pamella była szczęśliwa, że przebiła się przez jego skorupę i, mimo że nie zawsze między nimi wszystko było dobrze, to nie zmieniłaby w nim niczego.
Serce się jej krajało, że musiała go zranić.
Wreszcie chłopak zatrzymał się, objął dłonie dziewczyny i spojrzał głęboko w jej kasztanowe oczy.
Pam, co się dzieje? Jesteś taka małomówna... — Pogłaskał ją po policzku, uśmiechając się lekko. — Coś się stało? Znów coś w sprawie z rodzicami?
Nie... - mruknęła, unikając jego wzroku. Wzięła głęboki wdech. — Kenneth... wyprowadzam się jutro z ojcem do Londynu.
Udało się. Te słowa, które tak długo dusiła w sobie wreszcie przeszły jej przez gardło. Ponownie zapadła cisza, a ciepło w oczach Kenneth'a zgasło. Pamella zauważyła, że jest wstrząśnięty i sądziła, że za chwilę wybuchnie. On jednak opanowanym głosem, powiedział:
Dlaczego? Czemu tak szybko?
Pam westchnęła zrezygnowana. Nienawidziła się za to, że musiała złamać mu serce.
Tato dostał propozycję pracy w Ministerstwie Magii w Wielkiej Brytanii i bardzo odpowiada mu oferta.
Nie może pracować w Ministerstwie Magii w Norwegii? Czemu musisz z tego powodu wyjeżdżać razem z nim? Co z Durmstrangiem?
Kenneth, czy ty sądzisz, że mam ochotę wyjeżdżać? Nie mam wyboru! To mój ojciec, a klamka zapadła.
W takim razie, dlaczego nie dowiedziałem się wcześniej?
I oto chłopak trafił w czuły punkt. Pam nie wiedziała, co ma odpowiedzieć, prawdę? Uzna ją za zbyt banalną, ale co jej pozostało?
Nie wiedziałam jak ci powiedzieć...
Masz rację, lepiej poczekać do ostatniej chwili i wtedy łaskawie mnie powiadomić, że moja dziewczyna postanowiła mnie zostawić....
Kenneth, to nie tak! — Pam położyła dłoń na ramieniu chłopaka, ale ten ją strząsł.
To jak? Hm?
Pamelli zaczęło rosnąć ciśnienie, on myślał, że łatwo jej z tą myślą, iż musi wyjechać i go zostawić? Fakt, może nie postąpiła za mądrze, odwlekając poinformowanie go, ale naprawdę nie wiedziała, jak powiadomić go o zaistniałej informacji...
I tak byś nie zrozumiał — wycedziła przez zaciśnięte zęby, nie potrafiąc powstrzymać łez. — Ty nigdy niczego nie rozumiesz.
Nie czekając na odpowiedź, na jakiekolwiek słowo ruszyła w kierunku swojego domu. Pozwoliła spływać swoim łzom, dając tym samym upust emocjom. Co właściwie sobie wyobrażała? Zdawała sobie sprawę, że ich związek nie przetrwa rozłąki, przewidziała rozstanie. Lecz przez ten cały czas obawiała się reakcji Kenneth'a, bała się, że go zrani, a nie pomyślała o tym, jak przeżyje to ona sama. Cóż, teraz już wszystko skończone i Pamella z czystym kontem, acz z niechęcią mogła zacząć wszystko od nowa w Wielkiej Brytanii, w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.


~*~
Uhuhuh, nie lubię początków. 
Dajcie znać jak wrażenia na początku.
Wiem, że oryginalne to nie jest... ale patrzcie zdanie wyżej...